-

Shork : ...something wicked this way comes...

Latam. Odcinek 1

Za zezwoleniem i zgodą gospodarza, nieco beletrystyki


LATAM

 

Ależ to sierpniowe słońce praży. A widok jak z bajki. Z przodu jeziorko z tatarakiem. Z lewej polana, której strzegą pojedyncze, giętkie brzozy. Za nimi gęsty las mieszany. Podobno są grzyby, ale ostrzegali, że można pobłądzić na poligon, a tam nie cackają się. Miny psychoelektryczne co krok.
Jasne, lepiej przeleżeć kilka dni na izolatce, niż skończyć bez głowy, albo ze spaloną skórą. Nawet przy testach mnie tam nie puszczali. Tylko na zachód i na południowy zachód.
Z prawej droga z ubitej, żółtej ziemi, aż do samego instytutu. Na poboczu trawa obsypana pyłem i maliny. Jak się umyje to podobno dadzą się zjeść. Zbieraliśmy po drodze. Do garści. Dużo ich. Nie trzeba się było nawet specjalnie zatrzymywać.

Zuzia wypłukała je w wiaderku aż woda stała się czysta. Częstuje teraz wszystkich. Warkocze rzucają cień na opalone ramiona i niżej. Odmawiam. Maliny nie pasują do piwa.

 

Piwo tutaj przednie, tradycyjne, niepasteryzowane. Wyjęte z pokruszonego lodu, podebranego pewnie z jakiegoś doświadczenia. Brązowa butelka, ceramiczny korek, drut, który pamięta wiele odbić. Patrzę na etykietę. Po polsku i po ukraińsku. Przecieram kciukiem. Kropla rośnie. Z mokrej, wyjętej dopiero z lodu butelki, płynie strumyk po nadgarstku aż do łokcia. Ciągnie żółty ślad drogi. Kazik otwiera swoją butelkę. Stukamy się szyjkami.

- Zdrówko!

Mruży oczy i pije łapczywie, a ja obserwuję jak kropla odrywa się od łokcia i wybija w piasku idealnie okrągłą dziurkę.

 

Ostatni dzień. Trochę żal. Niby fajnie, ferajna jak trzeba. Przyjęli do grupy jak równolatka, choć „panowie” golić się muszą najwyżej raz w tygodniu. Dziewczyny strzelają oczami za nimi, za mną, a w przerwie obiadowej grają, w narysowane cegłą na betonie klasy.

W czasie wojny chodzili do powszechniaków. Ja musiałem sobie radzić za frontem, a potem byłem zbyt przydatny, żeby mnie puścić tak normalnie.
Przy nich jestem weteranem. Kupiłem sobie miejsce uśmiechem, wygłupami i dziecięcym wyglądem. Starosta grupy.

 

Przypominam sobie o swojej roli i idę do naszego stróża. Mimo że mundur pełny i klimatyzowany, siadł w cieniu. Dyskretnie pilnuje.
Zdjął hełm i gogle, wsunął w zęby kawałek trawki. Automat w pogotowiu. Na ramieniu, zaraz za anteną, mruga lampka radiostacji. Podaję mu butelkę.

- Masz chłopie. Nikomu nie powiemy.

Patrzą na mnie niebieskie oczy - z wdzięcznością. Waha się.

- Daj spokój, wrócimy dopiero wieczorem.

Stawiam butelkę między kępami trawy. Odwracam się. Po trzecim kroku słyszę psyknięcie. Żołnierzom też się należy. Nie żałują sobie. Widziałem na apelu już takich, co ich tylko egzoszkielet munduru trzymał na nogach.

 

Na miejscu pikniku wita mnie sterta ciuchów. Dziewczyn ułożone schludnie, chłopaków rzucone byle jak. Rozbieram się i ja. Spodziewałem się gorącego piasku, a jest tylko ciepły. To chyba od wody. Biorę ze sobą piwo, ostatnie z tego wiaderka i idę w kierunku śmiechu, krzyków i rozbłysków wyrzuconych w górę kropel.

Grupa w kąpieli. Machają do mnie zachęcająco. Podnoszę w górę butelkę w geście usprawiedliwiającym wszystko. Pomost, zwany szumnie Sopockim Molem, skrzypi delikatnie. Jeziorko jest małe. Za małe na kajaki, a co dopiero na żaglówki. Wskakuję do łodzi ratowniczej, którą tylko przepisy i cienka linka trzymają w tym miejscu. Nowy elektryczny silnik kontrastuje z brudnożółtym plastikiem burt. Dulek nie ma. Pewnie ukradli razem z wiosłami.
Wyślizgane setkami tyłków drewno gwarantuje bezpieczeństwo od drzazg. Prostuję nogi, pozwalając sobie na skrzywienie z bólu. Nikt nie patrzy. Naciskam kciukiem drut i słucham piwnego przywitania.

 

Dzieciaki chlapią i krzyczą. Machają. I ja odmachuję. Bawcie się. Nie dają spokoju. Dwie dziewczyny opuszczają krąg i płyną w moją stronę. Wasyl rzuca za nimi piłkę, ale wiatr porywa ją z powrotem.


Na początku byłem zdziwiony, bo powinni czuć dystans, a choćby podziw. Nawet ułożyłem sobie scenariusz jak ich będę gasił. Szkolenie robi swoje. Nauczono ich, że każda umiejętność jest równie ważna. Niezależnie, czy jest cicha i powolna, czy głośna i widowiskowa. Niezależnie, czy to przywołanie królowej pszczół wraz z rojem z odległości kilkuset kilometrów, czy zblokowanie komuś zdalnie receptorów kwaśnego smaku, czy latanie. Najwięcej było zapalniczek - wszystkich ze czterdziestu, w naszej grupie dwójka. Najmniej latających. Tylko ja latam.

CDN



tagi: epika 

Shork
20 września 2017 19:23
7     4711    3 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Marcin-Maciej @Shork
20 września 2017 19:30

Dobre.

zaloguj się by móc komentować

Caine @Shork
20 września 2017 19:49

#wojna #sciencefiction #nadludzie - nie denerwujcie się, autorze, ale na półkach tego pełno.

A jeżeli te wszystkie supermany i inne badziewie w pelerynach ma nas w długim okresie przygotować na przyjęcie z wdziecznością wybitnych, starannie wybranych jednostek; których geneza zaginie w pomroce dziejów, eksperymentów i pieniędzy.

zaloguj się by móc komentować

Shork @Caine 20 września 2017 19:49
20 września 2017 19:59

nie pisuję na półkę, tylko aby uzupełnić to, czego na półce nie mam.

Poczekaj do końca :-)

zaloguj się by móc komentować

tadman @Shork
20 września 2017 21:55

Zastanawiam się nad zastosowanym zabiegiem rodem z Hemingwaya, czyli zdania proste i jak na polski język bardzo krótkie.

zaloguj się by móc komentować

Rozalia @Shork
20 września 2017 22:56

Mało. 

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @Shork
20 września 2017 23:31

Było tak: sierpień (oj upalny), poligon i... Pieczarki (nigdy wcześniej/później tylu nie widziałem) rosnące przy pasie startowym (i lądowym) miały taki aromat, jak lampa naftowa.

Aha! Po raz pierwszy (naprawdę na żywo) zobaczyłem lisa,  jak po pasach przebiegał przez pas.

zaloguj się by móc komentować

Shork @tadman 20 września 2017 21:55
21 września 2017 09:11

dziwne, że ktoś go jeszcze potrafi stosować, prawda?

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować